sobota, 6 lipca 2013

Niewygodna prawda o Berezie

W PRL dużo mówiono o "faszystowskim obozie koncentracyjnym w Berezie Kartuskiej" - według komunistycznej propagandy miejscu, gdzie okrutna sanacja znęcała się nad szlachetnymi komunistami.   Dla masy Polaków taka Bereza nie wydawała się najgorsza. Po roku 1989 zupełnie zapomniano o Berezie.  A zapominano, bo fakty były niezwykle niewygodne, zwłaszcza dla piłsudczyków. Bowiem pierwszymi więźniami Berezy nie byli wcale komuniści, lecz narodowcy z Obozu Narodowo-Radykalnego, którzy w "transporcie warszawskim" przybyli tam dokładnie 69 lat temu. 

"Miejsce odosobnienia w Berzie Kartuskiej" utworzono po zabójstwie 15 czerwca 1934 r. ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego.  Tego aktu terroru dokonali ukraińscy nacjonaliści z OUN.  Władze państwowe postanowiły jednak wykorzystać zamach do rozprawy z polskimi narodowcami z ONR.

Prawdopodobnie wszystko to zostało ukartowane: wojskowa „dwójka” czyli wywiad znała inspiratorów i wykonawców zamachu i była wcześniej uprzedzona o dacie zamachu. W porze obiadowej 15 czerwca nie było przed klubem przy ul. Foksal 3 żadnego z posterunkowych pełniących tam zawsze służbę w tych godzinach. A z klubu przy ulicy Foksal regularnie korzystali najwyżsi dygnitarze ówczesnych władz, począwszy od premiera i wysokich rangą wojskowych aż po posłów. Zamach ten był doskonałym pretekstem do wyeliminowania z życia publicznego niewygodnych dla sanacji ludzi, w pierwszej kolejności - narodowców z antyrządowego ONR, na których początkowo wskazano jako wykonawców mordu na Pierackim.

Premier Leon Kozłowski bezpośrednio po śmierci ministra Pierackiego uzyskał zgodę marszałka Piłsudskiego na zastosowanie środka nadzwyczajnego. Bereza miała funkcjonować jeden rok do czasu spacyfikowania nastrojów i sytuacji politycznej w Polsce. Podstawą prawną utworzenia MO był dekret z mocą ustawy jaki w dniu 17.06.1934 r. podpisał prezydent Ignacy Mościcki. Do Berezy trafiano na mocy decyzji administracyjnej, od której nie przysługiwało odwołanie.  Obóz miał funkcjonować rok, ale potem umarł Piłsudski, a jego następcy nie chcieli zamknąć tej "placówki". W 1939 roku zaczęto przekształcać Berezę  w miejsce internowania dla sojuszników III Rzeszy. 

Bolesław Piasecki
Zdjęcie powojenne
Pierwszymi osadzonymi, posiadającymi dwa pierwsze numery więzienne, byli narodowcy z Krakowa, działacze Stronnictwa Narodowego – Antoni Grębosz i Bolesław Świderski, późniejszy lider Ruchu Narodowo Radykalnego (ONR-Falanga) w Małopolsce. Zostali oni przywiezieni do Berezy Kartuskiej 6 lipca 1934 roku o godz. 20. Nad ranem 7 lipca dołączyło do nich dziesięciu ONRowców z Warszawy. Był to słynny wówczas „transport warszawski”, w którym znajdowali się czołowi działacze organizacji, prawdziwa elita ruchu. Byli to adwokaci: Henryk Rossman, dr Jan Jodzewicz, Mieczysław Pruszyński, Henryk Łączyński, Edward Kemitz, a także studenci Bolesław Piasecki, Zygmunt Dziarmaga, Władysław Hackiewicz, Jerzy Korycki i Włodzimierz Sznarbachowski. Był to jedyny zbiorowy transport narodowców i naprawdę wyjątkowy. Każdy warszawski narodowiec przed opuszczeniem aresztu śledczego przy ul. Daniłowiczowskiej, w którym byli przetrzymywani już od 21 czerwca, otrzymał tort i bukiet róż z imiennym bilecikiem, następnie wszyscy pod eskortą zostali przewiezieni na Dworzec Wileński skąd pociągiem udali się w długą drogę do stacji Błudeń na Polesiu. W trakcie podróży strażnicy zachowywali się wobec więźniów jak służba a nie jak eskorta, donosili narodowcom wódkę i zakąski. Policjantom najwyraźniej imponowała ogłada, wysoka pozycja społeczna niektórych i ich eleganci ubiór. W każdym razie atmosfera na tyle się rozluźniła, że na stację Błudeń, zarówno aresztanci jak i ich eskorta przyjechali mocno „wstawieni”. Na ten widok, oczekujący na „transport warszawski” specjalny oddział policji z Golędzinowa, zaaresztował natychmiast strażników odbierając im broń i pasy a rozweselonych aresztantów, przekleństwami i groźbami, przywrócono do porządku. Miał to być przedsmak tego, co czekało narodowców w „Miejscu Odosobnienia”.

w Berezie na porządku dziennym były tortury. Torturą była już wstępna procedura przyjmowania osadzonego do obozu. Przybywający, po wstępnych formalnościach, w czasie których obrzucano ich wyzwiskami, kierowani byli do izby przejściowej na kwarantannę, która trwała 3 dni. Izba przejściowa była nieumeblowana, okna do połowy były zabite dyktą, a górne były otwarte, przez co w zimie panowała tam zawsze temperatura poniżej zera. Podłoga była betonowa. Przez cały dzień więźniowie musieli stać zwróceni twarzami do ściany. W nocy mogli położyć się bez przykrycia na betonowej podłodze, jednak co pół godziny policjant budził osadzonych, każąc im wstawać, stawać pod ścianą w szeregu, odliczać, biegać, padać, skakać. Po tym więźniowie mogli znowu położyć się na pół godziny. Jakiekolwiek uchybienie w postawie, które dowolnie oceniał policjant, powodowało natychmiastowe bicie pałką. Zresztą w izbie tej bito więźniów stale bez jakiegokolwiek powodu oraz masakrowano ich do krwi.


Do tortur należała również codzienna "gimnastyka". Gimnastyka była jednym z największych udręczeń zarówno ze względu na długotrwałość (siedem godzin dla tych, których nie kierowano do pracy oraz brak przerw), jak i prowadzenie jej systemem karnych ćwiczeń wojskowych, stosując ciągle komendy „padnij”, „czołgaj się”, urządzając całe godziny biegów itd. Celem tych ćwiczeń było osiągnięcie największego zmęczenia więźnia. Torturą było nawet wypróżnianie się. Tę czynność fizjologiczną można było załatwić tylko raz na dobę, rano – 20 ludzi stawało w pokoju z betonową podłogą i na komendę każdy z nich miał obowiązek rozpiąć się, załatwić i zapiąć w ciągu kilkunastu sekund, co było oczywiście czasem niewystarczającym, wobec czego ludzie stale chodzili niewypróżnieni, co było dolegliwe szczególnie przy kilkugodzinnej gimnastyce. Ofiarą tego właśnie procederu padł m.in. Henryk Rossman, który cztery lata po wyjściu z obozu zmarł na chorobę nerek.

Praca osadzonych również wpisywała się w ponurą praktykę tortur. Do prac należało m.in. czyszczenie ustępów dokonywane małą szmatką, a więc w praktyce gołymi rękami, przy czym przed posiłkiem nie pozwalano umyć rąk ubrudzonych kałem. Za najbardziej uciążliwą pracę uznawano pompowanie wody, które odbywało się przy użyciu kieratu. Orczyki były tak przymocowane, że więźniowie musieli pracować w głębokim pochyleniu. Kazano wykonywać również prace całkowicie bezsensowne jak kopanie i zasypywanie rowów, przenoszenie ciężkich kamieni z miejsca na miejsce. Za uchybienia w pracy więźniowie dostawali chłostę od 5 do 50 uderzeń w twarz.


W 1934 w Berezie osadzono 44 narodowców, a w 1937 - 73.  W obozie przebywało jednocześnie 250-300 więźniów.  Ireneusz Polit szacuje,ze przez cały czas istnienia obozu w Berezie przeszło przez niego ok. 3000 osób. Prócz narodowców początkowo trafiali tam działacze nielegalnych organizacji - komunistycznych, ukraińskich, białoruskich. Później do "miejsca odosobnienia" zaczęli trafiać przestępcy - policja mogła usuwać osobników, o których wiedziała, że popełniają przestępstwa, ale nie miała wystarczających na to dowodów. Kryminaliści mocno dokuczali Ukraińcom i politycznym zesłańcom wszelkiej narodowości, szczególnie inteligentom. Bili ich i zmuszali do obsługiwania siebie. Z kolei na kilkanaście miesięcy przed wybuchem wojny, Berezę zapełnili Niemcy, głównie hitlerowcy. Czasem do obozu trafiali również działacze legalnych ugrupowań, Stronnictwa Narodowego, Stronnictwa Ludowego i Polskiej Partii Socjalistycznej a nawet sanatorzy, jak znany publicysta Stanisław „Cat” Mackiewicz, który został „odosobniony” na okres 17 dni pod zarzutem "osłabiania ducha obronnego Polaków", gdyż ostro krytykował politykę obronną i zagraniczną ówczesnych władz, szczególnie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. 

Berezą zajmował się emigracyjny rząd RP we Francji. 26 września 1941 roku , na wniosek ministra sprawiedliwości, socjalisty Hermana Liebermana, po stwierdzeniu, że “obóz był bezprawiem”, jednomyślnie przyjął rozporządzenie formalnie likwidujące Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Poza likwidacją przepisów o MO, w nowym rozporządzeniu zapowiedziano ponowne zbadanie sprawy po wojnie oraz ewentualne odszkodowania dla osób, które doznały szkód „na zdrowiu, czci lub majątku” w wyniku odbycia odosobnienia.".

Bereza Kartuska była "hańbą II Rzeczpospolitej". Oczywiście, uwięzienie komunistów czy nacjonalistów ukraińskich było koniecznością dla państwa. Jednak wykorzystywanie takich środków w walce z polityczną opozycją było niedopuszczalne. Środki używane przez Piłsudskiego w walce z narodowcami przynoszą na myśl środki stosowane przez dzisiejszą władzę. Ale Bereza ONR-owców nie złamała, wręcz przeciwnie - zmobilizowała do dalszej walki. Niech obecny rząd o tym pamięta.

Na koniec akcent muzyczny:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz